13 czerwca 2015

Macierzyństwo bez lukru.


Chwasty pokryte kurzem. Tyle ostatnio zostało z mojego bloga. Jest mi wstyd. Najwyższa pora tutaj ogarnąć.

Nie chcę wymuszać postów. Pisać o niczym. Nie chcę zaśmiecać mojej blogowej przestrzeni postami dla samych statystyk. Zawsze chciałam pisać o tym, co mnie fascynuje.  Inspiruje. O tym, czym żyję. A od jakiegoś czasu żyję tylko jednym. ALEKSANDREM.

Dziś mija 7. miesiąc życia mojego syna. 
Mojego! Świat stanął na głowie. 


I wiecie co Wam powiem...? Mimo całego ogromu miłości do tego Małego Człowieka :

MACIERZYŃSTWO JEST NUDNE!

W tym rzecz, że nikt Wam wcześniej tego nie powie. A nawet jak powie, to nie uwierzycie, bo wydaje się Wam, że będąc Matkami Idealnymi - z Wami będzie inaczej.

Bezlitosna powtarzalność (!!!) tych prozaicznych czynności, nazywanych OPIEKĄ nad dzieckiem, bardzo często potrafi mnie doprowadzić na samą krawędź rozpaczy. Po całym dniu siedzenia w domu z Małym (czyt. błogiej rozrywki, której oddają się leniwe kobiety, którym nie chce się pracować)  padam na ryj ze świadomością, że znowu dzisiaj nie pośpię, bo przede mną minimum trzy pobudki, a jednocześnie wyrzucam sobie, że tak oto zmarnowałam kolejny dzień, nic konkretnego nie robiąc.

A wiecie co jest najgorsze...? Że moje dziecko chce robić WSZYSTKO to, co ja. Nie mogę włączyć laptopa, bo On - Conan Babarzyńca będzie napierdzielał w klawisze ze mną. Nie mogę zjeść banana, bo własnie On ma ochotę obślinić go i połknąć, kawałek po kawałku niczym wygłodniała ameba.  Nie mogę nic zapisać, bo On - Conan Barbarzyńca - ma ochotę wytargiwać kartki z notesu. Oczywiście tylko te zapisane przeze mnie przed chwilą. Zgroza.


Owszem, staram się starać. Oczywiście wszystkie CODZIENNE czynności odbywają się w asyście mojego Małego Człowieka przy tyłku - robię zakupy, gotuję obiad, czasem nawet posprzątam (co prawda dopiero wówczas, kiedy sama boję się usiąść na własnym kiblu!), ale i tak od jakiegoś czasu (siedmiu miesiecy...?!) prześladuje mnie parszywa myśl, że powoli staję się przykładną / NUDNĄ kurą domową. 
Naprawdę się staram. Po raz setny bawię się w "a kuku!", w zombie (czyt. zjadanie stópek), prukanie w brzuszek, klaskanie (nie wiedzieć czemu jego to śmieszy!) pozwalam sobie garściami wyrywać włosy, wkładać maleńkie palce do oczu, śpiewam durne piosenki, opowiadam  czytam bajki, tańczę z Dzieciołakiem przed lustrem. A wszystko po to, żeby zobaczyć ten bezzębny uśmiech pełen miłości i posłuchać jak przez moment zanosi się od śmiechu. 



Przykre jest tylko to, że nikt wokół mnie tej nudy nie rozumie. Dla innych ludzi - moje dziecko jest absolutnie fascynujące i prędzej usłyszę - '"Musisz zobaczyć jak on niesamowicie mówi AGUUU" niż "Dzizas... On mówi AGUUU już czwartą godzinę!"

I zaraz zapewne dostanę hejtem w twarz, no bo jak jako matka, mogę w ogóle mówić o swoim dziecku, że jest nudne...?!  Ano mogę.

Nie zmienia to faktu, że KOCHAM MOJEGO SYNA NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE i nadal cierpię na macierzyńską wściekliznę - nadal mam problem, by zostawić Conana samego z innymi ludźmi czy nawet dać go komuś na ręce. Bo On jest mój.

Wiem. Jestem porąbana. Myślicie, że kiedyś mi przejdzie...? ;)


6 komentarzy:

  1. Przykro mi,ale to prawda :) okres niemowlęctwa jest naprawdę bardzo nudny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja siostra mówiła to samo. I powiem CI, że miała taką samą, jak to określiłaś "macierzyńską wściekliznę" ;) Nikt małej nie mógł wziąć na ręce, tylko ona sama ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że ja chyba nie chcę, żeby mi przeszło...

      Usuń
  3. I pozdrów męża ode mnie, niech Agatę szlag trafi :*

    OdpowiedzUsuń