30 kwietnia 2015

Kura domowa vs. matka, żona i kochanka



Obiecałam sobie kiedyś, że mój blog będzie pozytywnym miejscem - bez narzekania i osądzania. W postanowieniu jednak nie wytrwałam... Dziś, jedynym pozytywem jest powyższe zdjęcie.
Wyjątkowo będę pluć jadem. Bo nienawidzę chamstwa. Nienawidzę poniżania drugiego człowieka w imię leczenia swoich kompleksów.

Zostałam ostatnio sprowadzona do roli "Zwykłej kury domowej, która stale siedzi w domu z dzieckiem i ma multum czasu wolnego. Czasu na myślenie o pierdołach..." Takie słowa usłyszałam ostatnio od pewnej "życzliwej" mi osoby. I wiecie co...? Dosłownie poraził mnie grom. Do dzisiaj nie mogę dojść do siebie. Nie dostała ona w twarz tylko i wyłącznie dlatego, że trzymałam syna na rękach.

Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przecież ja NIGDY nie chciałam być kurą domową! Ani typową matką - polką, będącą na utrzymaniu męża! Rodzina owszem, jest dla mnie ważna, ale rozwój zawodowy, realizowanie swoich pasji (tak, kiedyś też takie miałam!) zawsze były na szczycie moich życiowych priorytetów.

I właśnie dziś, po wyjątkowo ciężkim tygodniu, przy butelce wina i zgaszonym świetle - spotkałam się z samą sobą. Przykre doświadczenie.

Co zobaczyłam...?

Dla dziecka zrezygnowałam z siebie. Przestałam się realizować. Bo przecież nie wyjdę. Nie zostawię go z nikim na dłużej niż 3 godziny. Bo będzie płakał. Bo jest wymagający. Bo nikt nie ma do niego tyle cierpliwości co ja.

Stoję w rozkroku.

Jedną nogą jestem w domu, gdzie chcę być najlepszą i najdoskonalszą mamą a zarazem kompletnym jej przeciwieństwem - gorącą, pożądaną, idealną i jedyną (!) partnerką dla mojego męża.

Drugą nogą stoję w pracy - widzę się jako spełnioną zawodowo, ambitną i niezależną kobietę, zarabiającą na siebie i realizującą swoje pasje.

I powiem szczerze - nie tak wyobrażałam sobie swoje życie, kiedy miałam 16 lat. Byłam wtedy młoda, zakochana, głupia i naiwna. Myślałam, że w wieku prawie 30 lat, będę dobrze zorganizowaną kobietą z własną firmą, mężem i dwójką dzieci. Rzeczywistość jednak zweryfikowała marzenia.

Nadal jestem nieogarnięta, nadal po brzegi wypełnia mnie słomiany zapał. Nie chcę być postrzegana jako pospolita kura domowa, której całym światem są pieluchy. Chcę by mój mąż mógł się mną chwalić. By moje dziecko miało szczęśliwą, spełnioną matkę. 


Potrzebuję recepty na życie...

6 komentarzy:

  1. Nie widziałam Cię chyba od czasów szkoły średniej!
    Wyglądasz BOSKOOO! I te włosy :)
    Śliczny synek w ogóle. Będę wpadać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam podobnie, jakoś zupełnie inaczej sobie wyobrażałam swoje dorosłe życie. Jestem kobietą, żoną, mam za chwilę 30 lat a jakoś specjalnie wiele nie osiągnęłam. Skończyłam studia po których w zawodzie nigdy nie pracowałam i pewnie nie będę, zawodowo nie robię tego co bym chciała robić, mam pewne plany, a może raczej myśli by robić więcej dla siebie,ale jak dotąd stoję w miejscu, szczerze to po prostu mi się nie chce.

    Fajnie piszesz, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja myślę, że jeszcze dużo czasu na odkrywanie swojej drogi przed Tobą. Dzieci są małe tylko przez chwilę. Wykorzystaj ten czas żeby nacieszyć się macierzyństwem, swoim mężem i planowaniem ;) Nie można robić wszystkiego na raz, ale za kilka miesięcy zorientujesz się, że niemowlak już nie jest niemowlakiem i możesz go nawet na cały dzień z kimś zostawić. Mój półtora roczny syn zostawał i na tydzień z dziadkami- nie bardzo mieliśmy wyjście, jak byłam w szpitalu, ale i terazj często dziadki biorą go do siebie, na 2-3 dni.. A ja zaczęłam w tym czasie wracać do swoich zajęć i pracy- no i zajmuje się młodszym maluchem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też uważam, ze jeszcze całe życie przed Tobą. Teraz jesteś z Aleksem, bo Cię potrzebuje, a na wszystko inne zaraz przyjdzie czas.
    W ogóle nie pomyślałabym o Tobie jako o kurze domowej, bo przecież nią nie jesteś! Jesteś kobietą na macierzyńskim :)

    OdpowiedzUsuń