Opleciona niczym bluszczem. Zarzygana miłością małych rąk. Moje dziecko chce mnie na własność.
Jest zaborcze.
Nie daje mi jeść, pić, rozmawiać z ludźmi, usiąść przed laptopem, a nawet wziąć telefonu do ręki. Zostałam totalnie zdominowana przez 5-miesięczniaka. Ma chłopak charakter.
Dla niego (nie "przez niego!") popadłam w rutynę.
Karmienie, spanie, przewijanie, kąpanie, spacery. Nawet nie zauważyłam kiedy - minęło 5 miesięcy, a szczęście tego małego człowieka stało się ważniejsze niż moje własne. Ważniejsze niż moje małżeństwo. Wszystko zeszło na dalszy plan. Ja także. Przestałam mówić "ja". Zastąpiłam to słowem "my" - ja i Aleks. Nie Paweł. Ja i mój syn. Nierozłączna część mnie. Ale gdzie w tym wszystkim mój mąż...? Czas zmienić priorytety.
Przestraszyłam się.
Przestraszyłam się.
Zawsze twierdziłam, że to mąż powinien być najważniejszy. Pokazuje to dziecku, że fundament, na którym buduje swoją tożsamość jest stabilny, niezniszczalny. Dobrze czytasz, fundament – dla dziecka, rodzice stanowią cały jego świat. Pragnę, by miał szczęśliwe dzieciństwo. Bez krzyków i kłótni, by widział naszą miłość, czułość, nasze pocałunki, przytulanie - by wiedział, że okazywanie uczuć przez mężczyznę to nic złego...
Jak było kiedyś...?
Kiedy miałam 16 lat - marzyłam o mężczyźnie idealnym. Mężczyźnie, którego pokocham na całe życie, dla którego zostanę Królową Jego Świata. Od którego kiedyś usłyszę magiczne słowa "Chcę mieć z Tobą dziecko..."
Nie musiał być przystojny. Jedynie powalający. Nogi miały mi mięknąć od jego spojrzenia i dotyku. Jego ton głosu i zapach, miały mnie elektryzować. Miał być wyższy ode mnie. Patrzeć z zachwytem, rozpieszczać. Szanować. Kochać. I chyba jak każdą kobietę dodatkowo podniecałby mnie fakt, że miałby diabła pod skórą i cholerę w oczach, by czuł, czego chcę w danej chwili, by mnie drażnił i kusił. By mnie bronił. Pomagał i opiekował się mną. By miał pasję. Był wykształcony. I nigdy nie podnosił na mnie głosu. Był idealnym ojcem dla naszych dzieci. I by kochał mnie (nas) kochać.
Nie musiał być przystojny. Jedynie powalający. Nogi miały mi mięknąć od jego spojrzenia i dotyku. Jego ton głosu i zapach, miały mnie elektryzować. Miał być wyższy ode mnie. Patrzeć z zachwytem, rozpieszczać. Szanować. Kochać. I chyba jak każdą kobietę dodatkowo podniecałby mnie fakt, że miałby diabła pod skórą i cholerę w oczach, by czuł, czego chcę w danej chwili, by mnie drażnił i kusił. By mnie bronił. Pomagał i opiekował się mną. By miał pasję. Był wykształcony. I nigdy nie podnosił na mnie głosu. Był idealnym ojcem dla naszych dzieci. I by kochał mnie (nas) kochać.
Jejku, ale to pięknie wszystko opisałaś, ten fundament dla dziecka... No coś niezwykłego!
OdpowiedzUsuńTo jest cała prawda!
Przerażająca prawda... A jaka odpowiedzialność!
UsuńTak rzadko piszesz, a jak już napisz to rozpływam się <3
OdpowiedzUsuńNawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę.
UsuńDziękuję :*
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń