Te i inne "noworoczne postanowienia", krzyczą do mnie, ilekroć tylko odpalę internet.Schudnę, rzucę palenie, nauczę się języka.
Są wszędzie - facebook, blogspot, interia. Na każdym znajomym portalu wpadam na posty szumnie zatytułowane "Podsumowanie roku" czy "Postanowienia noworoczne".
Podsumowania (jeszcze!) przeżyję. Natomiast na sam dźwięk słów "Postanowienia noworoczne" - ogarnia mnie pusty śmiech. Sprawdziłam. Z badań wynika, że prawie 80 proc. Polaków od 1 stycznia chce coś zmienić w swoim życiu. W pełni swoje cele realizuje tylko 8 proc., pozostałe 92 proc. poddaje się już w pierwszej połowie roku.
Więc jak to wygląda w praktyce...?
Czuję się zaszczuta.
Przyznaję. Nowy Rok nigdy na mnie nie działał. Owszem, będąc nastolatką, kilka lat z rzędu przeżywałam istny bum na spisywanie swoich celów. Teraz mam poczucie, że nie muszę już stawiać siebie pod ścianą. Ten rygor nie jest mi potrzebny.
Powiem więcej - nie lubię noworocznych postanowień. Mam w zamian wiele marzeń, planów i wizji, które chciałabym spełnić, ale są to cele długoterminowe - wyklarują się może za 5, a może dopiero za 15 lat. Niczego nie planuję, niech wszystko wydarzy się w swoim czasie, a wierzę, że kiedy nadejdzie ten moment - wejdę we wszystko bezboleśnie ;)
Póki co, postanowienie noworoczne mam jedno :
I słowo daję, że go dotrzymam :)
I tego się trzymaj! :D Buaha ha ha :D Jak już zacznę wychodzić, to też sobie coś kupię. Jakąś ładną spinkę do włosów, a co!
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię postanowień. :)
OdpowiedzUsuń