27 listopada 2014

Poznajemy się.


Nasze początki nie były zbyt udane.

Bałam się zostać z dzieckiem sama. Aleks był postrachem porodówki - jego nocne krzyki stawiały na nogi pół oddziału, a o "dziecku z przeraźliwym płaczem" położne opowiadały sobie na szpitalnych korytarzach. Przyznaję - byłam załamana. Szalejące hormony i problemy z karmieniem sprawiały, że nocami płakaliśmy oboje. Potępiałam się, że nie potrafię nakarmić własnego dziecka. Żałuję, że nie trafiłam na położną, która potrafiłaby mi wytłumaczyć, że nie jest to moja wina, że nie powinnam się obwiniać. Myślę, że wówczas mój pobyt w szpitalu byłby łatwiejszy dla nas obojga.

Teraz już pierwsze dwa tygodnie za nami.

Ale powiem szczerze, że spodziewałam się większej rewolucji. Większych zmian. Nie jest tak, jak straszyły mnie wszystkie ciotki-klotki, mówiąc, że przy tak małym dziecku nie będę miała czasu dla siebie. Nieprawda. Grunt to dobra organizacja.
Właściwe zagospodarowanie czasu kiedy dziecko śpi. I chyba nawet nam to wychodzi, bo nadal mam zakupy w lodówce, jestem w stanie wziąć prysznic, zrobić makijaż czy pomalować paznokcie.



Oto dowód :

Póki co - uczymy się siebie, a ja staram się nie bać własnego dziecka. Macierzyństwo jednak wcale nie wygląda tak jak pokazują je w filmach. Przynajmniej nie u nas. Mój maluch nie jest wiecznie roześmianym brzdącem, leżącym spokojnie w łóżeczku. Jest absorbującym i przytulaśnym, rozkrzyczanym maleństwem, który stale mógłby jeść (sic! po tacie to, zdecydowanie!) 
A jak wiadomo - z przyklejonym do ramion, niczym naszyjnik z pereł dziecięciem niewiele jestem w stanie zrobić ;)







A żeby nie było zbyt łatwo :

Firma męża, w tydzień po narodzinach Aleksa, wysłała Pawła na 5-dniową delegację do Anglii, więc od poniedziałku walczę sama. A jako, że mój mąż jest doskonały :



Karmienie, kąpiele, myzianie i nocne wstawanie - w moim odczuciu wychodzą mu zdecydowanie lepiej i pewniej niż mnie.

Kiedy wylot do Anglii zbliżał się wielkimi krokami - wewnątrz mnie szalał istny huragan. Bezsensowna plątanina myśli, strachu i poczucia, że nie poradzę sobie sama nocami z rozpłakanym, tygodniowym maleństwem. Ale zgodnie z tym, jak brzmiała moja chora (!) ciążowa dewiza "Ja sama sobie poradzę" nie przyznałam się, co dzieje się w moim wnętrzu, zacisnęłam zęby i wysłałam męża do Anglii. Wiecie, ja prędzej spłonęłabym w ogniu piekielnym niż poprosiła o pomoc ;) 


A jak wygląda to teraz...?

Na szczęście Aleks chyba wyczuł moją niepewność w nocnych kontaktach z nim i nie wystawił mnie na próbę. Budzi się regularnie na karmienie co 3 godziny, więc nawet jestem wyspana. Hallelujah, Synu jesteś wielki!


... i oby do soboty, ojciec wraca, a matka ma wychodne :)


2 komentarze:

  1. Och, jak ja czekałam na ten wpis! Byłam ciekawa co u Ciebie, co u Was! Widzę, że radzisz sobie doskonale, wspaniale wyglądasz i spokój bije z powyższych słów! Tak trzymaj! U nas na początku było tak samo (za wyjątkiem mężowej delegacji) i sama się nadziwić nie mogłam, że tak niewiele się zmieniło, a jeśli wiele, to że tak łatwo przyszło nam się z tymi zmianami zmierzyć. Ale, ale... Do czasu aż Antek zaczął pełzać i mniej spać;) No ale to już byliśmy przyzwyczajeni do bycia we trójkę i żadnego większego chaosu z tego nie było;)

    Trzymajcie się tak dalej, świetnie Wam idzie! Duuużo zdrowia, snu, rzeki mleka (<3) i samych radości!

    Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę, że tak dobrze odnaleźliście się w nowej roli :) Widziałam na ista, ze wrócił tatuś i nadrabia czas bez synka <3 :)

    OdpowiedzUsuń